Archiwum miesiąca: sierpień 2019

Prolog do Opowieści Doręczyciela

Naraz w strzemionach Doręczyciel stanął,
Złością pałając niepohamowaną
Do żebraczego Brata Zakonnika,
A trząsł się z gniewu przy tym jak osika.

„Panowie”, odrzekł, „nie wymagam wiele.
O jedno tylko prosić się ośmielę:
Skoro Braciszek z żebraków zakonu
Kłamstwa fałszywe głosił bez pardonu,
Mej posłuchajcie teraz opowieści.
Brat wie, jak twierdzi, co się w piekle mieści,
I przebóg, nie jest to dziwne zjawisko,
Gdyż zakonnicy są z czartami blisko.
Nierzadko przecież historii słuchamy,
Jak to zakonnik wkracza w piekieł bramy
W duchowym widzie i jak ma anioła
Za przewodnika, który go dokoła
Niesie, by ogrom pokazać katuszy,
Lecz ani jednej zakonnika duszy.
Gdy się zakonnik napatrzy do syta
Na męki innych, anioła zapyta:
»Czy łaskę taką mają zakonnicy,
Że wcale nie ma ich w tej okolicy?«.

Anioł mu na to: »Są ich tu miliony«.
I wnet go niesie do Szatana zony.
»Szatan ma ogon«, mówi, »wielki taki,
Że szerszy nawet od żagla karaki[1].
Hej, podnieś ogon wysoko, Szatanie,
Tak, aż na wierzchu goły zad zostanie,
Niechże braciszek zakonny zobaczy,
Gdzie tutaj mieszka ten zakon żebraczy!«
I w czasie krótszym niżbyś przeszedł staję,
Jak pszczoły z ula na łąki czy w gaje,
Tak z dupy diabła leci rój zwierzęcy
Braci zakonnych dwudziestu tysięcy
Za jednym razem i dokoła piekła
Latają, każdy jak ta osa wściekła.
Potem zlatują się wszyscy do kupy
I znowu włażą mu nazad do dupy.

Bies ogon spuścił, po czym leżał cicho.
Gdy się napatrzył na męki i licho
Ten nasz zakonnik, na wszystkie katusze,
Bóg w łasce swojej wrócił ciału duszę.
Zbudził się wtedy, lecz spocony cały,
A wszystkie członki mu ze strachu drżały,
Tak mu zad diabła był utkwił w umyśle,
Dziedzictwem jego będąc, mówiąc ściśle.
Chroń nas, o Boże, chroń też Zakonnika.
I tym się prolog mój tutaj zamyka”.

  1. Karaka — typ trójmasztowego żaglowca.

Fragment Opowieści Kleryka


W zachodnich Włoszech każdy dojrzeć może,
Jak u stóp góry Monte Viso leży
Bujna równina bogata we zboże;
Mnóstwo miast liczy i wysokich wieży,
Wzniesionych niegdyś przez mężnych rycerzy.
Wiele uroków ma ta ziemia żywa,
Którą lud z dawna Saluzzo nazywa.

Markiz tym krajem władał dawno temu,
Tak jak przodkowie jego też władali;
Na jego rozkaz i posłuszni jemu
Byli wasale i wielcy, i mali;
Żył więc szczęśliwy wśród swoich wasali,
U ludu budząc w całym swoim kraju
Tak strach, jak zachwyt — wedle obyczaju.

Jeśli ciekawią kogo rodowody,
Ze szlacheckiego w Lombardii był dworu.
Mężczyzna silny, przystojny i młody,
Znał kurtuazję i wagę honoru.
Władca dyskretny, stroniący od sporu.
Miał jakieś wady, ale nie olbrzymie.
Walter[1] natomiast było mu na imię.

Wśród wad miał taką, że w żadnej godzinie
Nie myślał w porę o tym, co się stanie,
Lecz o bieżące dbał chęci jedynie
I z sokołami lubił polowanie;
Miał inne troski, lecz nie zważał na nie.
Najgorsze jednak, że go żadna siła
Do ślubu zmusić wciąż nie potrafiła.

O to lud tylko miał żal ze swej strony,
Aż na dwór wtargnął — istna zawierucha.
Jeden z obecnych najbardziej uczony
Lub komu chętnie pan nadstawi ucha
I głosu ludu z jego ust wysłucha,
Lub kto przedstawi sprawę znakomicie,
Rzekł markizowi, co wnet usłyszycie.

„Zacny markizie, dzięki życzliwości
Waszej, nie mamy żadnych obaw wcale,
By kiedy tylko potrzeba zagości,
Przyjść i przedstawić wam prośby czy żale.
Szlachetny panie, przyjmijcie w swej chwale,
O co serdecznie dziś proszą was tłumy.
Słów mych nie bierzcie za ujmę dla dumy.

Choć zrobić więcej nie mogę w tej sprawie,
Niż inni, którzy tutaj stoją w rzędzie,
Pan mój mnie jednak traktuje łaskawie
I moje dobro ma zawsze na względzie.
O chwilę proszę, jak pan wolny będzie,
Bym nasze prośby mógł przedstawić panu,
A pan postąpi według swego planu.

Tak uwielbiamy was my, ludzie prości,
A z wami każde wasze dokonanie,
Że nic nam większej nie sprawi radości,
Jak ta rzecz jedna, która to się stanie,
Gdy taka będzie wasza wola, panie,
Byście się w końcu zgodzili mieć żonę,
A serca ludu będą ukojone.

Ugnijcie szyję, jak inni mężowie,
Pod błogim jarzmem władzy, a nie służby,
Co lud mariażem lub małżeństwem zowie,
W mądrości swojej pomyślcie też, któż by
Mógł czasu znaki zatrzymać i wróżby,
Na własne tylko bacząc obyczaje.
Czas ciągle biegnie i nigdy nie staje.

  1. U Boccaccia: Gualtieri.

Fragment Opowieści o Sir Topazie

Przez las dziewiczy Sir Topaz pociska,
W lesie tym dzikie się kryją zwierzyska
I byka masz tam, i zająca.
Gna, gdzie popadnie; przy boku miecz błyska.
Zdarzyła mu się tragedia tam bliska
I mówię wam, przerażająca.

Małe i duże pachniały tam zioła:
Słodka lukrecja i cytwar dokoła,
I liczne goździków czuprynki,
Muszkat wilgotny, co gawiedź wesoła
Daje do piwa czy suchy też zgoła
Niektórzy wkładają do skrzynki.

Każdy ptak śpiewał, czy duży, czy mały,
Skrzeczał chór papug i wróble ćwierkały
Melodię wesołą, donośną;
Drozd swoje trele wydawał dzień cały,
Grzywacz też śpiewał na drzewie tam śmiały
Wyraźnie a przy tym też głośno.

Tak Sir Topaza drozd śpiewem omami,
Że Sir zapragnie, mówiąc między nami,
Zakochać się mocno bez zwłoki.
Konia jak dzikus więc spiął ostrogami,
Pot byście z konia wykręcali sami,
A jeszcze krwawiły mu boki.

W końcu Sir Topaz był strasznie zmęczony
Tym pociskaniem przez lasek zielony,
Bo nie brak mu było kurażu,
Więc się położył; ze swojej też strony
Konia wypuścił na leśne zagony,
By sobie naskubał furażu.

„O Mario święta, błogosław, bo po mnie!
Czemu mnie miłość ta męczy ogromnie,
A ból się i rany nie goją?
W nocy mi śniła się wczoraj nieskromnie
Elfów królowa, że leży koło mnie
I wierną kochanką jest moją.

Elfów królowej jedynie chcę ładnej,
Nie ma dziewczyny na świecie tym żadnej,
Co by dla mnie partią była
Tutaj tej godziny,
Chociażby kobiet błagała mnie siła.
Elfów królowo, do ciebie ja, miła,
Podążę przez góry, doliny!”.

Dosiadł więc konia i pędzi przez głazy,
Mknie przez zarośla i strome przełazy.
Elfów królowej on szuka jedynie,
Konno i pieszo pobłądził sto razy,
W końcu zobaczył zakątek bez skazy
W baśniowej wróżek krainie,
Co dziką jest i błogą.
Choć nikt doń żadnej nie chował urazy,
To nie zabrzmiały powitań wyrazy
Od kobiet, dzieci, nikogo.

Nagle spotyka wielkiego giganta.
Gigant ten imię miał Sir Olifanta
I sławę groźnego łajdaka.
Gigant rzekł: „Synku, o na Termaganta[1],
Jak stąd nie znikniesz, to ja tego franta,
Tego twojego rumaka
Zatłukę maczugą.
Baśni Królowa, co pełna jest wdzięków,
Pośród fujarek i harf różnych dźwięków
Mieszka tutaj długo”.

Synek mu odrzekł: „Ja przysiąc ci mogę,
Jutro tu znowu postawię swą nogę,
Pod zbroi stalowej osłoną.
Kiedy zjawię się ze zbroją,
Lancę ty skosztujesz moją
I zapłacisz słono.
Brzuch twój i szyję,
Zanim świt minie, me ciosy rozdwoją,
Rany się twoje nigdy nie zagoją,
Bo ja cię zabiję”.

  1. Bóstwo, które (jak podają średniowieczne romanse europejskie) Saraceni obdarzali czcią. Zob. Skeat, Notes to the Canterbury Tales…, s. 191.

Fragment Opowieści Mnicha

De Hugelino, Comite De Pize[1]

A Ugolina, co w Pizie był grafem,
Los tak zły spotkał, aż się mówić boję.
Wieża pod Pizą stoi; podłym trafem
W jej lochach życie graf zakończy swoje,
A z nim tak samo jego dzieci troje.
Najstarsze z nich ma zaledwie pięć latek.
O losie! Straszne są zrządzenia twoje:
Takieś ptaszyny do takich dał klatek!

W takim więzieniu śmierć ich tylko czeka.
Ruggieri, biskup pizański, tak śmiało,
Ale fałszywie, oskarżył człowieka.
Ludność podburzył przeciw niemu całą.
Grafowi z Pizy dano celę małą;
Wody miał tyle, że już mniej się nie da.
Jedzenia również mu ledwie starczało,
A nędzne było do tego jak bieda.

Tak się zdarzyło kiedyś w tej godzinie,
Gdy strawa miała być znowu gotowa,
Drzwi wieży zamknął więziennik jedynie;
Graf to usłyszał, lecz nie rzekł ni słowa.
Myśl mu się w sercu pojawiła nowa:
„Chcą mnie zamorzyć! Biada mi, że żyję!”.
I zasmuciła go bardzo myśl owa,
Aż łzy mu z oczu spłynęły na szyję.

A syn najmłodszy, który miał trzy latka,
Do ojca mówi: „Czemu płaczesz, tato?
Kiedy jedzonko będzie?”, pyta tatka,
„Kawałka chleba czy nie masz pod matą?
Bo głodny jestem, nie poradzę na to,
Aż spać nie mogę, a spać mi potrzeba;
W śnie wiecznym żyłbym ja sobie bogato
I głodu nie znał. Ja tylko chcę chleba”.

Dzień w dzień dzieciątko żałośnie płakało,
Aż przytuliło się tacie do łona,
Mówiąc: „Umieram, życia we mnie mało”.
Ojca całuje; w dniu tym samym kona.
Ojciec z rozpaczy aż gryzie ramiona,
Kiedy popatrzy na swe martwe dziecko,
Krzycząc: „Fortuno, podła i szalona,
Tyś mnie w niedolę wpędziła zdradziecko!”.

A dzieci w końcu, gdy nagle spostrzegą,
Że ręce gryzie nie z żalu, a z głodu,
Mówią mu: „Tato, tato, nie rób tego!
A nasze ciała w zamian jedz za młodu!
Wszak nam je dałeś, z tego więc powodu
Jedz nas do syta!” i do jego łona
Tuli się każde wśród brudu i smrodu,
Gdzie głodne w ciągu dnia lub dwu dni skona.

Sam również z głodu umiera w rozpaczy;
Takie to grafa ostatnie są chwile.
Z wielkich zaszczytów fatum strącać raczy.
O tej tragedii powiem tylko tyle.
Gdy kto chce więcej wiedzieć, radzę mile,
Aby poczytać, co Dante opowie,
Gdyż ten poeta pisze niezawile
I prawdę widać w każdym jego słowie.

  1. De Hugelino, Comite De Pize (łac.) — O Ugolinie, hrabi pizańskim.

    Hrabia Ugolino — pochodził ze starożytnej familii pizańskiej hrabiów della Gherardesca. Będąc podestą i naczelnikiem siły zbrojnej w Pizie, podniósł tę rzeczpospolitą do szczytu potęgi i sławy; potem gdy przegrał bitwę morską z genueńczykami, dla podtrzymania dawnej potęgi swojego kraju wiązał się traktatami z Florencją, której wskutek wzajemnej umowy kilka mało znaczących zamków ustąpił. Zazdrosny jego władzy, a więcej jeszcze sławy długoletnim rządem Ugolina nabytej, arcybiskup Rugieri posądził go o zdradę stanu; potem wsparty współdziałaniem hrabiów Gwalandi, Lafranki i Sismondi ze zbuntowanym ludem natarł na straż przyboczną Ugolina, uwięził go z dwoma synami i dwoma wnukami, a wszystkich zamknął w wieży na placu zwanym Degli Anziani. Bramę więzienia zamurowawszy, klucze od niej kazał wrzucić w rzekę Arno. Wieża ta od głodowej śmierci Ugolina nosi nazwę Wieży głodu. Było to 1289 r.

    Zob. Przypis 1., w: Boska Komedja Danta Alighieri, Niccolò Giosafatte Biagioli i Karl Streckfuss (red.), Julian Korsak (tłum.), Warszawa: Orgelbrand, 1860, s. 282.

Prolog do Opowieści Plebana

Zanim Intendent był dobrnął do końca
Swej opowieści, to pozycja słońca
Tak się zniżyła, że na moje oko,
Dwadzieścia dziewięć stopni — niewysoko.
Była już czwarta, gdyż rozpiętość cienia,
Co z biegiem czasu bez przerwy się zmienia,
Stóp jedenastu mniej więcej sięgała:
Dwa razy tyle, co wzrost mego ciała
Sześć stóp liczący sobie w owym cieniu
I przy Księżyca wtedy wywyższeniu,
To znaczy Wadze[1], co ku górze zmierza.
Nasz orszak wjechał na wioski obrzeża.
Wtedy Gospodarz, który miał w zwyczaju
Zarówno w mieście, jak na wioski skraju,
Naszą ferajnę prowadzić wesołą,
Tak się odezwał, patrząc na nas wkoło:
„Słuchajcie wszyscy, bo przejdę do sedna,
Opowieść jeszcze nam została jedna.
Mój plan i pomysł został wykonany.
Chyba się wszystkie udzieliły stany.
Prawie spełnili wszyscy polecenie,
Daj Boże szczęście (że tu tak nadmienię)
Temu, kto powie nam coś z animuszem.
Ksiądz, proszę księdza, jest ksiądz wikariuszem?
Czy też plebanem? Powiedz, księże, szczerze
I nam zabawy nie psuj w żadnej mierze.
Każdy prócz ciebie już powiedział swoje.
Otwórz swój worek. Stwierdzić się nie boję,
Że nam wysupłasz, sądząc po twej minie,
Rzecz zajmującą, która nas rozwinie.
Gadaj, a szybko, na koguta gnaty!”.

Pleban tak odrzekł mu bez czasu straty:
„Niech mnie Gospodarz do tego nie zmusza,
Bo Paweł pisząc do Tymoteusza,
Karci tych, którzy od prawd świętych stronią
I za bajkami wszelakimi gonią.
Po co plewami obsiewać ulice,
Kiedy na polu można siać pszenicę?
Jeśli więc chcecie, żebym teraz właśnie
Coś opowiedział, chętnie wam wyjaśnię
Kwestie moralne i przedstawię cnotę.
Jeśli posłuchać mnie macie ochotę,
To z przyjemnością, na Chrystusa chwałę,
Zaprezentuję wystąpienie całe
I wszelkich starań ponadto dołożę,
By ładnie brzmiało, gdzie ładnie brzmieć może.
Jestem z południa, będę z wami szczery,
Więc nie potrafię tak co do litery
Rum, ram, ruf gadać[2]. A rymów składanie
Też jak krew z nosa idzie, Chryste Panie.
Dlatego wierszem, co by było zgrozą,
Mówił nie będę, ale zwykłą prozą,
By doprowadzić celebrę do końca,
A Jezus Chrystus, Pan mój i Obrońca,
Niech da mi siłę, jeśli prosić mogę,
Abym wam wszystkim mógł pokazać drogę
Świętej pielgrzymki, którą wciąż kroczymy
Do tej niebiańskiej tam Jerozolimy.
Jeśli mnie, Chryste, obdarzysz tą siłą,
To zaraz zacznę. Więc żeby nie było,
Powiedzcie, proszę, co o tym myślicie,
Lecz przyznać muszę tutaj należycie,
Że rozważania, które są przedmiotem
Mej wypowiedzi, mogą zawsze potem
Zostać poddane korekcie ze strony
Znawców, ja bowiem człowiek nieuczony
I przekazuję tylko, daję słowo.
Oświadczam zatem raz jeszcze na nowo,
Że się z tym zgodzę, gdy moje gadanie
Od ludzi światłych poprawkę dostanie”.
Jak to powiedział, tośmy się zgodzili,
Gdyż nam się zdało, że dobrze w tej chwili
Byłoby skończyć cnotliwym przekazem.
Więc Gospodarza prosiliśmy razem,
By ten rzekł księdzu, że każdy z nas ucha
Chętnie nadstawi i księdza wysłucha.

Gospodarz księdzu rzekł w naszym imieniu:
„Niechże Bóg księdzu sprzyja w tym mówieniu,
A ksiądz niech powie, co mówić zamierza,
My posłuchamy chętnie jak papieża”.
A potem dodał: „Niechże ksiądz zaczyna.
Słońce już nisko i późna godzina.
Krótko i zwięźle, bo czasu niewiele.
Niech łaska boska wspiera księdza w dziele!”

  1. Księżyc jest w wywyższeniu (zwanym też egzaltacją) w znaku Byka, a nie w znaku Wagi. Waga jest znakiem egzaltacji Saturna. Wszystko wskazuje na to, że mamy tutaj do czynienia z pomyłką Chaucera lub skryby. Zob. Skeat, Notes to the Canterbury Tales…, s. 445.

  2. Za czasów Chaucera w poezji angielskiej popularne były wiersze aliteracyjne, w których nie występował rym, ale co najmniej trzy z (zazwyczaj) czterech akcentowanych sylab w obrębie jednego wersu miały ten sam nagłos. Na przykład:

    Siþen þe sege and þe assaut watz sesed at Troye,
    Þe borȝ brittened and brent to brondeȝ and askez,

    Zob. W.R.J. Barron (red.), Sir Gawain and the Green Knight, Manchester: Manchester University Press, 1998, s. 32.

    W moim przekładzie na język polski:

    Gdy ataki i natarcia pod Troją ustały,
    Wróg miasto i mury zamienił w miał,

    W angielskiej poezji rymowanej, jednym z pionierów której był Chaucer, aliteracja również występuje, ale tylko jako dodatkowy, a nie obowiązkowy, zabieg prozodyczny.

Fragment Opowieści Chaucera o Melibeuszu

Melibeusz odpowiedział: „Jeśli nie pomszczę tego bezeceństwa, jakiego się wobec mnie dopuszczono, zachęcę tych, którzy się tego bezeceństwa dopuścili, do wyrządzenia mi kolejnej krzywdy. Napisano przecież: »Jeśli dawnego bezeceństwa nie pomścisz, zachęcisz nieprzyjaciół do wyrządzenia nowej krzywdy«. Ludzie wyrządzą mi taką krzywdę przez to moje strapienie, że nie będę mógł jej wytrzymać; w taki oto sposób stanę się przedmiotem pogardy. Ludzie mówią: »W wielkim cierpieniu przydarzą ci się rzeczy, których więcej nie będziesz już mógł ścierpieć«”.

„Owszem”, mówi Prudencja, „przyznaję, że zbyt wiele cierpienia to nic dobrego, ale nie jest przecież tak, że każdy, kto doświadczył krzywdy, mści się na winowajcy, gdyż odwet należy wyłącznie do sędziów, którzy powinni pomścić bezeceństwa i urazy. Dlatego też dwa uprawnienia, o których wspomniałeś wcześniej, dotyczą tylko sędziów, gdyż jeśli pozwalają oni, by wiele krzywd i bezeceństw uchodziło złoczyńcom na sucho, nie tylko zachęcają ludzi do wyrządzania krzywd, ale wręcz zalecają krzywdzić. Mędrzec mówi, że: »sędzia, który nie daje grzesznikowi nauczki, zaleca i nakazuje mu grzeszyć«. Sędziowie i władcy mogą w kraju tolerować tak wielu łotrów i złoczyńców, że przez tę tolerancję urosną oni z czasem w siłę, po czym usuną sędziów i władców z ich stanowisk, a na koniec odbiorą im panowanie.

Ale załóżmy, że wolno ci się zemścić, to mówię ci, nie masz takiej siły ani władzy, żeby móc się teraz zemścić. Jeśli bowiem porównasz swą siłę z siłą nieprzyjaciół, zauważysz, że ich sytuacja w wielu kwestiach, które ci wcześniej przedstawiłam, lepsza jest od twojej. Dlatego mówię ci, że dobrze zrobisz, znosząc to wszystko cierpliwie.

Ponadto wiesz doskonale, że jak głosi porzekadło, »szaleństwem jest stawać do walki z nieznajomym lub silniejszym od siebie; kto zaś staje do walki z równym sobie, czyli z kimś tak silnym, jak on sam, zmierza ku zgubie; a stawanie do walki ze słabszym to głupota«. Dlatego należy unikać walki, kiedy to tylko możliwe. Salomon mówi: »Chwała temu, który stroni od zgiełku i walki«. Jeśli zaś tak się zdarzy, że ktoś silniejszy od ciebie wzbudzi w tobie gniew, spróbuj raczej i postaraj się uciszyć własne oburzenie, zamiast dokonywać odwetu. Seneka mówi, że: »wielką zgubę ściąga na siebie ten, kto staje do walki z potężniejszym od siebie«. Katon zaś mówi: »Jeśli ktoś wyższego stanu lub wyżej postawiony czy też silniejszy od ciebie zdenerwuje cię lub rozgniewa, daruj mu; ten, który cię raz rozgniewał, może bowiem innym razem wybawić z opresji i udzielić pomocy«. Załóżmy jednak, że masz zarówno siłę, jak i przyzwolenie, żeby się zemścić, to mówię ci, że wiele jest rzeczy, które powinny cię odwieść od dokonania odwetu i nakłonić do cierpliwego znoszenia tego, co ci się przytrafiło. Po pierwsze, zechciej rozważyć przywary, jakie sam posiadasz, a za które Bóg wystawia cię na próbę i każe ci znosić cierpienia, jak już wcześniej wspomniałam. Poeta mówi: »Należy cierpliwie znosić próby, na jakie jesteśmy wystawieni, kiedy się nam wydaje i kiedy uważamy, żeśmy sobie na nie zasłużyli«. Święty Grzegorz mówi, że: »kiedy kto rozważy dobrze liczbę własnych przywar i grzechów, wtedy cierpienia i próby, jakie musi znosić, zdają mu się lżejsze, a im bardziej własne grzechy wydają mu się cięższe i poważniejsze, tym bardziej jego cierpienia wydają mu się lżejsze i łatwiejsze«. Powinieneś również nakłonić swe serce do tego, żeby było tak cierpliwe, jak nasz pan Jezus Chrystus, o czym święty Piotr pisze w listach: »Jezus Chrystus cierpiał za nas i dał przykład każdemu, żeby za Nim podążał; nigdy bowiem nie zgrzeszył i nigdy złe słowo nie padło z Jego ust; a kiedy Go ludzie przeklinali, On ich nie przeklinał; a kiedy Go ludzie bili, On im się nie odgrażał«. Również wielka cierpliwość, którą święci, co są dzisiaj w raju, pokazali, będąc wystawiani na próby, które niezasłużenie znosili w cierpieniu, choć byli bez winy, powinna wzbudzić w tobie taką samą cierpliwość. Powinieneś zmusić się do cierpliwości również dlatego, że próby, jakich zaznasz na tym świecie, trwają tylko chwilę i szybko przemijają, a radość, jaką człowiek znajduje w cierpliwym znoszeniu prób, na jakie został w tym świecie wystawiony, trwa wiecznie, o czym Apostoł mówi w liście: »Radość Boga jest wieczna«, czyli nigdy się nie kończy. Daj się również przekonać i uwierz z całej siły, że nie jest dobrze wychowany ani dobrze wykształcony ten, kto nie ma cierpliwości i kto cierpliwości nie zaakceptuje. Salomon mówi, że: »zasady i mądrość człowieka poznać można po jego cierpliwości«. W innym miejscu mówi, że: »ten, kto jest cierpliwy, kieruje się wielką roztropnością«. Ten sam Salomon mówi: »Człowiek gniewny i zajadły robi wiele hałasu, a człowiek cierpliwy uspokaja go i ucisza«. Mówi też: »Lepiej być cierpliwym niż silnym, a ten, kto panuje nad własnym sercem, zasługuje na większy podziw niż ten, kto siłą zdobywa wielkie miasta«. Dlatego mówi w liście święty Jakub, że »cierpliwość to wielka cnota doskonałości«”.

„Oczywiście”, mówi Melibeusz, „przyznaję, pani Prudencjo, że cierpliwość to wielka cnota doskonałości, ale nie każdy może się poszczycić doskonałością, jakiej szukasz; ja też nie zaliczam się do ludzi doskonałych, gdyż nie zaznam spokoju w sercu, dopóki się nie zemszczę. Chociaż wielkim niebezpieczeństwem dla mych nieprzyjaciół było dopuszczenie się wobec mnie bezeceństwa i wzięcie na mnie odwetu, to jednak nie zważając na swą zgubę, zrealizowali podły zamiar, który mieli w sercu. Dlatego uważam, że nikt nie powinien mieć mi za złe, iż podejmując niewielkie ryzyko, zamierzam się zemścić, mimo że dopuszczę się przez to wielkiego naruszenia, czyli pomszczę jeden rozbój drugim”.

„Ach!”, mówi pani Prudencja, „postrzegaj swój zamiar, jak ci się podoba, ale absolutnie w żadnym wypadku nie należy dokonywać rozboju czy naruszenia, by się zemścić. Kasjodor mówi, że: »takie samo zło czyni ten, kto mści się rozbojem, jak ten, kto dokonuje rozboju«. Dlatego powinieneś mścić się w sposób należyty, czyli tak, jak nakazuje prawo, a nie przez naruszenia i rozboje. Poza tym, jeśli pomścisz wrogi rozbój w sposób inny, niż słuszność nakazuje, zgrzeszysz; dlatego Seneka mówi, że: »nie będziesz nigdy łotrostwa mścił łotrostwem«. Jeśli mówisz, że słuszność wymaga od człowieka, żeby przemocą bronił się przed atakiem przemocy, a walkę odpierał walką, to z pewnością masz rację, jeśli obrona występuje natychmiast bez odstępu w czasie i bez opieszałości czy opóźniania, i tylko w celu samej obrony, a nie po to, by się zemścić. Należy również zachować umiar w obronie, aby nikt nie miał żadnego powodu obwiniać tego, który się broni, o nadużycie czy rozbój; inaczej byłoby to sprzeczne z rozsądkiem. Wybacz, ale wiesz przecież, że nie stajesz teraz do obrony, lecz szykujesz się do odwetu, a co za tym idzie, nie masz zamiaru postępować z umiarem. Dlatego uważam, że cierpliwość jest rzeczą dobrą. Salomon mówi, że: »kto nie jest cierpliwy, tego czeka wielkie nieszczęście«”.

Fragment Opowieści Sługi Kanonika

Kiedy się topią na ogniu metale,
Mój pan, nikt inny, dogląda ich stale
(Teraz go nie ma, więc mówię bez strachu),
Gdyż, jak to mówią, zna się na tym fachu,
Ale choć ludzie zwą go specjalistą,
Winę ponosi czasem oczywistą.
Zdarza się bowiem — no cóż, trudna rada —
Że kocioł pęka i wszystko przepada.
A metal wtedy tak jest rozhulany,
Że mu oporu nie stawiają ściany,
Chyba że z wapna będą i kamienia.
Wystrzela z kotła i bez ostrzeżenia
Ścianę na wylot przebija swym lotem.
Kawałki w ziemię powsiąkają potem,
A kiedy metal tak się jedna z gruntem,
My się z niejednym rozstajemy funtem.
Trochę metalu spada na podłogę
Lub na dach wleci, co zaręczyć mogę.
Choć się na oczy nie pokaże licho,
Bez przerwy czyha na nas bestia cicho.
Wierzcie, że nawet atmosfera piekła
Nie bywa bardziej gorąca i wściekła.
Kiedy nam kocioł na ogniu rozrywa,
Apokalipsa się dzieje prawdziwa.

Ktoś mówi: „Ogień źle był rozniecony”.
Inny: „A gdzie tam! Miech był nie z tej strony”
(Tego się bałem, bo to na mej głowie).
„Bzdury gadacie”, trzeci się wypowie,
„Źle się po prostu z ogniem obchodzili”.
„Nie!”, czwarty mówi, „stulcie pysk w tej chwili!
I posłuchajcie: nie wyszła im sztuka,
Gdyż nie użyli na ogień drew z buka”.
Nie wiem, co było wypadku przyczyną,
Ale się pasztet nam niezły rozwinął.

Prolog do Opowieści o Melibeuszu

„Dosyć już tego, jak Bóg jest na niebie!”,
Wrzasnął Gospodarz, „bo jak słucham ciebie,
To tak się męczyć twą głupotą muszę,
Że — dobry Boże, błogosław mą duszę —
Uszy już bolą i głowa osłabła.
Weź ty pan sobie te rymy do diabła!
Wierszokalectwo odstawiasz, kolego”.

A ja się pytam go wtedy: „Dlaczego?
Czemu przerywasz mi w pół opowieści?
Nie znam innego rymu do tej treści”.
„Będę więc z tobą”, powiada, „otwarty:
Twój rym, na Boga, gówna nie jest warty!
Marnujesz tylko czas reszty pielgrzymów,
Więc, panie miły, więcej żadnych rymów.
Prostsze weź rytmy — może cię dowiozą
Jakoś do celu. Powiedz choćby prozą
Coś wesołego albo coś z morałem”.

„Chętnie, mój Boże”, tak odpowiedziałem,
„Coś ciekawego opowiem wam prozą,
A jeśli kiepskie będzie, to — o zgrozo —
Aż strach, co sobie o mnie pomyślicie.
Cnotliwe powieść ta wychwala życie.
Ludzie ją w różnej podają oprawie,
A ja wam swoją dziś wersję przedstawię.

Gdy opisuje nam ewangelista
Mękę Jezusa, to rzecz oczywista,
Że każdy mówi inaczej niż inny,
A jednak żaden nie jest kłamstwa winny,
Bo się zgadzają wszyscy co do sedna,
Chociaż różnica się znajdzie niejedna.
Ten mówi zwięźle, tamten zaś rozwleka
Opis męczarni Boga-i-człowieka.
U Mateusza, Łukasza i Jana
Czy Marka prawda ta sama spisana.
Dlatego błagam, panie i panowie,
Jeśli różnicę znajdziecie w mym słowie,
Kiedy coś dodam lub może jeżeli
Wspomnę maksymę, coście już słyszeli,
W tym moim tutaj niewielkim wywodzie,
Co sedno sprawy mej celniej ubodzie,
Lub jeśli powiem innymi słowami,
Coście słyszeli czy mówili sami,
To mnie nie wińcie, gdyż w moim traktacie,
Który wygłoszę, i w tym, który znacie,
Tak samo wszystko jest opowiedziane.
Słuchajcie zatem, aż mówić przestanę”.

Fragment Opowieści Młynarza

„Idź precz!”, Alicja wrzaśnie. „Ty kretynie!
Jak Bóg mi świadkiem i święci uprzejmi,
Nie będziesz śpiewał tu: »Całuska dej mi!«.
Kocham innego i nawet jeżeli
Moja w tym wina, to — święci anieli —
Lepszy od ciebie on jest razy wiele.
Won mi, bo zaraz cię kamieniem zdzielę!
I do stu diabłów, daj mi spać spokojnie!”.
„Biada!”, Absalom wtedy powie. „Oj, nie
Taką niewdzięczną się miłość jawiła.
Daj mi całusa choć jednego, miła,
Przez miłość do mnie i miłość do Boga”.

„A pójdziesz wtedy, gdzie twa wiedzie droga?”,
Pyta Alicja, a Absalom na to:
„Tak, oczywiście!” i czeka pod chatą.
„To się przygotuj”, Alicja zawrzaśnie,
„Bo zaraz przyjdę, ubieram się właśnie”.
Mikołajowi zaś szepcze do ucha,
Że jeśli prośby jej teraz posłucha
I krótką chwilę milczeć się postara,
To się uśmieje wkrótce co niemiara.

A ten Absalom pada na kolana
I mówi: „Mój dziś tytuł wielce pana,
Bo więcej mi się po tym wnet dostanie
Łask twych, ptaszyno, i względów, kochanie!”.

Alicja okno otwiera szybciutko.
„No dawaj!”, mówi. „Tylko całuj krótko,
Żeby nas sąsiad żaden nie zobaczył”.

Absalom usta swe wytrzeć pierw raczył.
Noc była ciemna jak węgiel czy smoła.
Z okna sterczała sobie dupa goła.
Pech to czy szczęście, osądzicie sami,
Absalom dupę całował ustami,
I rozkoszował się przy tym niemało,
Aż nagle zdębiał, bo mu coś nie grało:
Wiedział, że bród to nie mają kobiety,
A szorstkie włosy tu poczuł, niestety.
„O fuj!”, zawoła. „Co zrobiłem właśnie?”.
„Hi, hi!”, ta zadrwi i okno zatrzaśnie.
Biedny Absalom, trochę mi go szkoda.

Wdzięczny Mikołaj krzyknął: „Broda, broda!
Na rany boskie, to idzie wzorowo”.

Prostak Absalom słyszał każde słowo
I przygryzając wargi swe ze złości,
Myślał: „Już ja wam porachuję kości”.

Kto czyści usta, wyciera nad ranem
Piaskiem i suknem, zrębkami i sianem,
Jeżeli nie jest to Absalom, który
„Biada mi, biada!”, powtarza raz wtóry.
„Choćbym miał oddać szatanowi duszę,
Przysięgam sobie, że się zemścić muszę.
Bardziej niż posiąść na własność to miasto,
Chcę się policzyć z tą szczwaną niewiastą.
A mogłem głowę zwrócić w drugą stronę”.
Płomienie uczuć miał już ugaszone,
Gdyż po tym, jak ją całował po dupie,
Miłosne harce zdały mu się głupie,
Bo już wyleczył się on z tej choroby
I ganił miłość na różne sposoby,
Płacząc jak dziecko, co dostało lanie.

Cicho do kuźni idzie i zastanie
Tam Gerwazego, tej kuźni kowala,
Co pługi robi, które lud zachwala.
Lemiesz nad ranem ostrzy i krój pługa,
Gdy pukanina rozlega się długa,
Bo tam Absalom leciutko uderza
W zamknięte przed nim tęgie kuźnidźwierza
I mówi: „Otwórz, Gerwazy, w tej chwili!”.
„Kto tam?”. „Absalom”. „Kto? O święci mili!
Czemuś tak wcześnie, na Chrystusa rany,
Wstał, Absalomie? Na co ja skazany!
Co ci dolega? Znów jakaś dziewczyna
W głowie ci mieszać, nie daj Bóg, zaczyna?
Wiesz dobrze, o czym tu mówię do ciebie.
O, na świętego Neota[1], co w niebie!”.

Cóż, Absaloma ani na ćwierć cala
Nie zbiły z tropu te słowa kowala.
Nie odrzekł jemu zatem nic łaskawie,
W ważniejszej przyszedł, niż ten myślał, sprawie.
„Mój przyjacielu”, mówi, „krój do pługa,
Co w palenisku się żarzy i mruga,
Pożyczyć chciałbym na chwilę od ciebie,
Bo jestem w takiej ja, widzisz, potrzebie;
Muszę coś zrobić, a jak tylko zrobię,
Ten krój do pługa zaraz zwrócę tobie”.
Gerwazy odrzekł: „Jasne! Choćby to to
Był worek srebra albo jakie złoto,
Dałbym ci przecież. Powiedz mi jedynie,
Jakie zamiary masz w swej łepetynie?”.
„Tym się nie przejmuj teraz, jutro bowiem”,
RzeczeAbsalom, „wszystko ci opowiem”.
Wziął krój, chwytając za skraj zimnej stali
I ku drzwiom ruszył z miejsca, w którym stali;
Aż się zatrzymał pod ścianą chałupy,
Gdzie był smakował całowania dupy.
Najpierw odchrząknął i pod oknem stanął,
Po czym zastukał, tak jak stukał rano.
„Już ja ci, ptaszku”, myśli, „poświergotam”.

Alicja wtedy na głos krzyknie: „Kto tam
Tak puka znowu? Pewnie złodziej może”.

  1. Św. Neot — święty anglosaski, patron ryb.

Fragment Prologu Ogólnego

Była też Pani spod Bath, już niemłoda,
Trochę przygłucha niestety, a szkoda.
Kiedy co szyła, taką miała wprawę,
Że nie masz lepszej od Ypres po Gandawę[1].
Żadna kobieta chyba nie jest w stanie
Przed nią pośpieszyć na ofiarowanie,
Bo jeśli taką zobaczy w parafii,
To jej ze złości mało szlag nie trafi.
Chust delikatnych miała chyba z tysiąc.
Dziesięć ważyły funtów, mógłbym przysiąc,
Te, co w niedziele wkładała na głowę.
Obuwie miała miękkie, całkiem nowe.
Nogi w pończochy szkarłatne wtulone,
A lico śmiałe, jasne i czerwone.
Zacna kobieta zaprawdę i miła.
Pięciu w swym życiu mężów poślubiła,
Nie licząc mężczyzn, co miała za młodu.
Nie czas takiego tu jednak wywodu.

Rozliczne w życiu pokonała rzeki,
Niejeden kraj też zwiedziła daleki.
Wszak w swoim czasie bywała i w Rzymie,
Po trzykroć była też w Jerozolimie.
I w galicyjskim Santiago[2], w Bolonii,
Bywała także nawet i w Kolonii[3].

Niejedną życia więc poznała stronę;
Zęby szeroko miała rozstawione,
Nie da się ukryć[4]. Lekko, bez wysiłku
Na inochodźcu[5] siedziała na tyłku.
Schludną podwikę i kapelusz duży
Jak puklerz jaki miała w tej podróży.
W biodrach szeroka, mówiąc między nami,
Które skrywała pod nogawicami,
Co osłaniały przed zimnem jej nogi.
Przy obu piętach zaś ostre ostrogi.
Wśród towarzystwa swobodnie się czuła,
Bo z niej chichotka była i gaduła.
Pewnie remedium też na miłość znała,
Nie obca bowiem jej ta sztuka cała.

  1. Ypres i Gandawa — ówcześnie wielkie ośrodki włókiennicze w Niderlandach.

  2. Santiago de Compostela w Galicji w północno-zachodniej Hiszpanii — miejsce spoczynku św. Jakuba Apostoła

  3. Podobno w Kolonii przechowywano szczątki Trzech Króli. Zob. Skeat, Notes to the Canterbury Tales…, s. 44.

  4. Szeroko rozstawione zęby były prawdopodobnie zwiastunem szczęścia:

     — Co za szczęśliwa dziewczyna! — zauważyłem pewnego dnia, zwracając się do młodej kobiety.
     — Tak mi mówiono, gdy byłam w szkole.
     — Dlaczego?
     — Bo miałam szeroko rozstawione zęby, a to nieomylny znak, że pisane mi są szczęście i podróże.

    Zob. A.D., „Teeth wide apart a Sign of Good Luck”, Notes and Queries, ser. 1, t. 6, nr 140, 1852, s. 601.

  5. Koń poruszający się inochodem, czyli takim chodem, w którym końskie nogi z każdej strony stawiane są na gruncie niemal jednocześnie. Koń taki wygodny jest do długich podróży. Zob. Anna Kilian, Co Wikingowie koniom zrobili, Nauka online, http://naukaonline.pan.pl/index.php/news/item/4144-co-wikingowie-koniom-zrobili.