Przez las dziewiczy Sir Topas pociska,
W lesie tym dzikie się kryją zwierzyska
I byka masz tam, i zająca.
Gna gdzie popadnie, miecz mu cały błyska,
Zdarzyła mu się tragedia tam bliska
I mówię wam, przerażająca.
Małe i duże pachniały tam zioła:
Słodka lukrecja i cytwar dokoła,
I liczne goździków
czuprynki,
Muszkat wilgotny, co gawiedź wesoła
Daje do piwa czy suchy też zgoła
Niektórzy wkładają do
skrzynki.
Każdy ptak śpiewał czy duży, czy mały,
Kwilił chór papug i wróble ćwierkały
Melodię wesołą, donośną;
Drozd swoje trele wydawał dzień cały,
Grzywacz też śpiewał na drzewie tam śmiały
Wyraźnie a przy tym też
głośno.
Tak Sir Topaza śpiew drozda omami,
Że aż zapragnie, mówiąc między nami,
Zakochać się mocno bez
zwłoki.
Konia, jak dzikus, więc spiął ostrogami,
Pot byście z konia wykręcali sami,
A jeszcze krwawiły mu
boki.
W końcu Sir Topaz był strasznie zmęczony
Tym pociskaniem przez las ten zielony,
Bo nie brak mu było
kurażu,
Więc się położył; ze swojej też strony
Konia wypuścił na leśne zagony,
By sobie naskubał furażu.
„O Mario święta, błogosław, bo po mnie!
Czemu mnie miłość ta męczy ogromnie,
A ból się i rany nie goją.
Śniła wszak mi się w noc wczoraj przytomnie
Elfów królowa, że leży koło mnie
I wierną kochanką jest
moją.
Elfów królowej jedynie chcę ładnej,
Nie ma dziewczyny na świecie tym żadnej,
Co by dla mnie partią była
Tutaj
tej godziny,
Chociażby kobiet błagała mnie siła.
Elfów królowo, do ciebie ja, miła,
Podążę przez góry,
doliny!”
Dosiadł więc konia i pędzi przez głazy,
Mknie przez zarośla i strome przełazy.
Elfów królowej on szuka
jedynie,
Konno i pieszo pobłądził sto razy,
Wkońcu zobaczył zakątek bez skazy
W baśniowej wróżek
krainie,
Co
dziką jest i błogą.
Choć nikt doń żadnej nie chował urazy,
To nie zabrzmiały powitań wyrazy
Od kobiet, dzieci, nikogo.
Nagle spotyka wielkiego giganta.
Gigant ten imię miał Sir Olifanta
I sławę groźnego łajdaka.
Gigant rzekł: „Synku, o na Termaganta [1],
Jak stąd nie znikniesz, to ja tego franta,
Tego twojego rumaka
Zatłukę maczugą.
Baśni Królowa, co pełna jest wdzięków,
Pośród fujarek i harf różnych dźwięków
Mieszka tutaj długo”.
Synek mu odrzekł: „Ja przysiąc ci mogę,
Jutro tu znowu postawię swą nogę,
Pod zbroi stalowej osłoną.
Kiedy zjawię się ze zbroją,
Lancę ty skosztujesz moją
I zapłacisz słono.
Brzuch twój i szyję,
Zanim świt minie, me ciosy rozdwoją,
Rany się twoje nigdy nie zagoją,
Bo ja cię zabiję”.
[1] Bóstwo, które (jak podają średniowieczne romanse europejskie) saraceni obdarzali czcią. Zob. Skeat, Notes to the Canterbury Tales, The Complete Works of Geoffrey Chaucer, Oxford: Clarendon Press, 1894, s. 191.